środa, 9 listopada 2011

don't forget to take your...

W poniedziałek wróciłam ze Szwecji.
Pojechałam tam dwa tygodnie wcześniej, pełna oczekiwań i spragniona atmosfery miejsca, w którym tak wiele ważnych rzeczy wydarzyło się przez ostatni rok.

Dostałam przez te dwa tygodnie o wiele więcej niż się spodziewałam... noclegi u wielu niesamowitych ludzi (dziękuję Wam, Kochane!!!!), pomoc w mojej kochanej kawiarni, powrót do kabiny tłumaczeniowej, możliwość prowadzenia samochodu, śliczne buty za znalezione na ulicy pieniądze... ale przede wszystkim te niesamowite chwile na modlitwach... kiedy czujesz bożą obecność i wiesz, że On po prostu jest... że Cię kocha i jest większy niż każda rzecz, która może stanąć na Twojej drodze... chwile, w których znowu wiesz, że Twoje życie idzie w dobrym kierunku i że Ten, który wie wszystko - prowadzi Cię najlepszą z możliwych dróg... chwile pocieszenia, odnowienia, dodania sił na dalszą drogę... chwile, w których nie istnieje nic ani nikt - poza Tobą, Nim i tą chwilą właśnie :)

jeśli mam być zupełnie szczera - wcale nie chciało mi się wracać. Nie dlatego, że nie kocham mojego życia w Warszawie. Ale dlatego, że tam było mi tak dobrze. Czułam się jak w domu... a z domu nie chcę się wyjeżdżać...

więc zostawienie za plecami strzelistych wież uppsalskiej katedry i dobrze znanego budynku IKEI, tylko po to, żeby pomknąć autostradą w kierunku lotniska - nie było czymś co wywoływało wielką radość w moim sercu. I mimo, że bardzo chciałam się cieszyć i być pozytywnie nastawiona - w ogóle mi to nie wychodziło. W dodatku, po szalonym poranku, miałam wrażenie, że pewnie zapomniałam w końcu o wrzuceniu do samochodu któregoś z bagaży... myśląc o tym, powiedziałam (właściwie prawie do siebie): "Boże, czy czegoś nie zapomniałam?"... nie spodziewałam się żadnej odpowiedzi... ale odpowiedź nagle pojawiła się w mojej głowie: "Swojego serca. Weź je ze sobą".

Coś w tym momencie zrozumiałam. To nic złego czuć się dobrze w wielu różnych miejscach, w których się jest. To nic złego kochać ludzi, którzy mieszkają po drugiej strony kuli ziemskiej... ale niedobrze jest żyć tym, co było wczoraj, tym, co być może zdarzy się jutro... albo tym, co Bóg robi gdzieś za morzem. Niedobrze jest nie mieć swojego serca przy sobie.

"Z całą pilnością strzeż swego serca - bo życie w nim ma swe źródło" (Prz 4:23)

Więc postanowiłam zabrać moje serce ze sobą i nie zostawiać ani kawałka w mojej kochanej Uppsali. Wsiadanie do samolotu nie było najłatwiejsze... ale wiecie co?

Kiedy samolot wystartował - poczułam ulgę. A kiedy "zaparkowaliśmy" na Okęciu i spojrzałam za okno - ogarnął mnie spokój i nagle pomyślałam coś, co dla mnie samej było zaskoczeniem: "Wróciłam do domu". I dobrze mi tu! :)


2 komentarze:

  1. amen:) to bardzo ważne słowa :) ściskam mocno i obiecuję zaopiekować się zasilaczem do laptopa ;)

    OdpowiedzUsuń